Recenzja książki: Długi kosmos – Terry Pratchett, Stephen Baxter

Niekonieczna kontynuacja (zakończenie?) długiego cyklu o Długiej Ziemi; trochę fajnych pomysłów i zbyt wiele wątków.
To, że autor nie żyje, nie jest w świecie wydawniczym przeszkodą; dlatego dostajemy kolejną książkę nieżyjącego już Terry’ego Pratchetta. Oczywiście, nie ma się co czepiać, Baxter pisał ten cykl razem z Pratchettem i we wstępie zdaje nam uczciwą relację, z tego, jak to wspólne pisanie wyglądało w przypadku Długiego kosmosu – i że rzeczywiście miało miejsce.
Długa Ziemia opiera się na koncepcji światów równoległych – pozbawionych jednak ludzi, poza tym jednym, podstawowym. Przyjemna wizja; wystarczy zrobić krok dalej, żeby znaleźć się w tym samym geograficznie miejscu, jednak trochę – lub bardzo– różnym, ale pozbawionym mieszkańców. Oczywiście kiedy ludzkość opanowała sztukę przekraczania, ruszyła tłumnie na podbój nowych światów. To ciągle jednak pustka pionierskich czasów, niebezpieczna przyroda i pogoda, odkrycia. Życie pogranicza, ze wszystkimi wadami (przemoc) i zaletami.
Jakoś tak się złożyło, że udało mi się po pierwszym, całkiem ciekawym tomie ominąć następne: Długa Wojna, Długi Mars, Długa Utopia. W związku z tym połowa bohaterów była mi obca, a ci, których znałam, mocno się postarzeli. W tym tomie ludzkość – a właściwie wszystkie istoty obdarzone świadomością – zaproszenie gdzieś z centrum naszej galaktyki. Jednak to, co w „Kontakcie” Sagana – wspomnianym zresztą w książce wypadło tak ciekawie, tutaj jest wątkiem właściwie podjętym i natychmiast odłożonym na półkę jakby to była najnudniejsza i najmniej ciekawa sprawa na świecie. Strasznie dużo w tej książce osób i wątków: tu Joshua Valiente wędruje po wypełnionych wodorem drzewach, tu dziesięcioletni Jan Roderick szuka przesłania wśród legend z różnych światów, superinteligentni Następni (Homo superior) obrażają ludzi i budują coś z wojskiem, trolle (rozpowszechnione na całej Długiej Ziemi hominidy) okazują się coraz potrzebniejsze, wielebny Aikinde szuka wnuka, a sztuczna inteligencja Lobsang, jak to Lobsang nigdy nie schodzi ze sceny. Plus jeszcze nowe, wielogłowe formy Następnych, kolejne wcielenia i koncepcje Lobsanga i sporo osób, które korzystają ze sztucznych ciał i osobowości zapisanych w żelu.
W tym chaosie historie zaczynają się tylko po to, żeby nie skończyć się żadną puentą. Zamach na wielkie wspólne ziemskie przedsięwzięcie jest rozgrywany tak, że nie ma mowy o żadnym napięciu i żadnej kulminacji. Pozostaje ciekawa koncepcja, znajomi bohaterowie, kontynuacja i uzupełnianie wątków z poprzednich tomów. Jak na samodzielną książkę – za mało. Dla fanów serii – Długi kosmos może być całkiem ok. Trochę jednak nie wyobrażam sobie ciągu dalszego.
Czytając tę książkę myślałam sobie o tym, że szkoda, że już prawie nikt nie pisze opowiadań, a komercyjnie sensowne są wyłącznie cykle powieściowe. Sądzę, że w świecie stworzonym przez Pratchetta i Baxtera mogłoby się rozegrać niejedno świetne opowiadanie, tyle tu fajnych pomysłów i punktów wyjścia do ciekawych pytań. Ale niestety nic się takiego nie dzieje. Czy żyjemy już w świecie Długiej Książki? W sumie ważne, żebyśmy nie stracili umiejętności opowiadania; szkoda, że ta książka nie jest najlepszym przedstawicielem swojego gatunku.
M.R.
Tytuł: Długi kosmos
Autor: Terry Pratchett, Stephen Baxter
Wydawnictwo: Prószyński