Rozmawiamy z Izą Frączyk!
Absolwentka Akademii Ekonomicznej i Wyższej Szkoły Handlu i Finansów Międzynarodowych. Jak z zarządzania w korporacjach przechodzi się do pisania książek? Czy może ta książka gdzieś zawsze dojrzewała?
Nie mam pojęcia. Pisać zaczęłam przez przypadek, a wykształcenie, moim zdaniem, nie ma tu nic do rzeczy. Moje piszące koleżanki to lekarki, prawniczki, laborantki medyczne, nauczycielki, kosmetyczki, kierowniczki w korporacjach… Profesji, jak widać, w naszym gronie – do wyboru do koloru.
Jak już wspomniałam, pierwsza książka powstała zupełnie przez przypadek, na skutek splotu wielu okoliczności. Nigdy nie przepadałam za pisaniem, a poza tym miałam poczucie, że aby napisać książkę trzeba być w jakiś sposób namaszczonym przez jakieś siły wyższe. Zawsze mi się wydawało, że pisarz, to taki półkosmita, a w najlepszym razie mega dziwak. Jakiś taki sfrustrowany dziadyga z obłędem w oczach i najlepiej jeszcze garbaty, który siedzi zamknięty w smaganej wiatrem ponurej chałupie, gdzieś na końcu świata i tam pisze. Oczywiście taki nie je, nie pije, tylko straszy wszystkie dzieci w okolicy. Pani pisarka natomiast to miała być taka egzaltowana, ostrzyżona „od garnka” paniusia w kremplinowej garsonce i okularach w rogowej oprawie. Do tego obowiązkowe kościółkowe buciki ze sprzączką i lakierowana torebeczka z klamerką.
Oczywiście nic się nie zgadza. 🙂
Podobno pisarz powinien pisać o czymś co zna dobrze, albo o tym czego nie zna nikt. Czy historie, jakie czytamy w Pani książkach mają choć odrobinę prawdy? Czy bohaterowie oparci są na prawdziwych znajomych, tak jak to bywało na przykład w książkach mojej ukochanej Joanny Chmielewskiej?
Moi bohaterowie są w 100% fikcyjni. Z zasady nie opisuję znajomych, choć niektórzy nierzadko nad tym ubolewają. Często ktoś zdybie mnie na osobności i opowiada mi swoją historię z nadzieją, że ja to wszystko później opiszę, co nie zdarza się prawie nigdy. Oczywiście czasem czyjaś przygoda inspiruje mnie do stworzenia nowego bohatera czy wątku, ale też nigdy nie jest odwzorowana w całości. Historie moich bohaterów, to twór bardzo elastyczny. Zarówno emocjonalnie, jak i fabularnie. Moje książki powstają bez planów, konspektów. Nigdy nie wiem, co zdarzy się na następnej stronie i jak skończy się opowieść. Z racji tego, że bohaterów osadzam w naszych codziennych, aktualnych realiach, wydają nam się bliscy i prawdziwi, a dodatkowo wszystko, co znajdziecie Państwo u mnie, gdzieś kiedyś się komuś przytrafiło. Rzecz jasna nie w takim natężeniu, jak u moich bohaterów, ale zawsze. Czasem słyszę, że niektóre zdarzenia czy historie są niedorzeczne, a ich prawdopodobieństwo jest równe zeru. Otóż korzystając z okazji zapewniam, że czasem słyszę od ludzi tak nieprawdopodobne historie, że bałabym się je opisać w obawie, by nie posądzono mnie o zmianę kierunku z obyczaju na prozę fantasy. 🙂
A skoro już o Chmielewskiej mowa, to Pani dialogi często przypominają słynny humor mistrzyni. To jeden z powodów, dla których je tak kocham. Wydaje mi się, że bardzo ciężko u nas o książkę mądrą, ale też śmieszną. Gdzie tkwi sekret?
Już kolejny raz ktoś porównuje mnie do Joanny Chmielewskiej i nie ukrywam, że to dla mnie wielki zaszczyt i duży komplement. Pyta Pani o sekret, a ja nie mam pojęcia, jak odpowiedzieć. Przypuszczam, że ów sekret musi tkwić gdzieś w podświadomości pisarza. To jest po prostu pewien styl, pewien znak firmowy, który ciężko skopiować i podrobić. Kiedyś popełniłam tekst jako ghost writer. Część stałych czytelników od razu się połapała, że to ja napisałam, choć podpisał się pod tym ktoś inny. 🙂
Podkreśla Pani w wywiadach, że Pani książki mają recenzentów wśród mężczyzn i kobiet w różnym wieku i o różnych zainteresowaniach. Czy wśród recenzentów jest też Pani rodzina?
Ostatnio rodzina czyta książki już w okładkach. Moja nowa praca stała się dla wszystkich czymś tak oczywistym, że kolejna premiera, czy kolejna audycja w mediach, na nikim już nie robi wrażenia. Do tego piszę w kuchni, więc non stop ktoś mi przerywa i zawraca czymś głowę. Jak się pieklę, że „ja tu pracuję” i żeby dzieci poszły z tematem do taty, to czasem słyszę „ale tata właśnie PRACUJE, jest prawnikiem, a ty to tylko jakieś tam książki piszesz”. 🙂 Cóż, nie ma lekko.
Wracając do recenzentów, ostatnimi czasy po prostu nie daję już nikomu do czytania roboczych tekstów. Mój redaktor prowadzący w wydawnictwie czyta, zatwierdza i tyle, natomiast wśród czytelników mam wielu wiernych fanów również wśród mężczyzn i wiem, że to grono cały czas się powiększa.
„Ciepła. Zabawna. Wciągająca. Cudowna po prostu (…)Książka przy której się odpoczywa (…)Książka z typu ciepłych, delikatnych jak letni deszcz”. W sieci roi się od komentarzy, w ogromnej większości pozytywnych. Czyta Pani to co piszą o książkach inni?
Szczerze? Nie za bardzo 🙂 Oczywiście jest mi miło, gdy ktoś podeśle mi link do fajnej recenzji, ale też sama nie mam czasu na szperanie w necie i wyszukiwanie czy się komuś coś podoba, czy nie. Wiem, że wszystkim nie dogodzę, a bezsensownym anonimowym hejtem przejmować się nie zamierzam. Mam wierne grono czytelników, a wśród nich kilkanaście osób, których czytelnicze opinie są dla mnie bardzo ważne. Śmieszą mnie natomiast recenzje blogera, przykładowo fana kryminałów, który po lekturze mojej książki potrafi w recenzji rozpisać się na ileś tysięcy znaków, użalając się na to, że to jest beznadziejne, bo to nie jest kryminał i recenzent czegoś innego się spodziewał. 🙂
Kiedyś, w komentarzach na mojej stronie internetowej ktoś napisał: „Książka jest żenująca, a autorka jest głupia”. Doprawdy nie wiem, jak to nazwać, bo krytyką raczej tego się nazwać nie da. :)
Jak często Pani pisze? Czy to codzienny proces? Czy pisarz też może mieć wakacje od pisania?
No pewnie, że miewam wakacje od pisania, inaczej bym zwariowała. 🙂 Ileż czasu można żyć dwoma życiami? Aczkolwiek obecnie jestem na wakacjach z rodziną i właśnie piszę, więc u mnie „wakacje” to termin umowny. Początkiem lata zaliczyliśmy w domu spory remont i właśnie wtedy miałam moje wakacje od pisania. Tak się tłukli, że w najlepszym razie byłam w stanie skrobnąć dwustronicowy felieton na bloga Świeżo Napisane, który również wymaga stałej troski. Gdy piszę książkę, staram się pisać regularnie, ale jak to w domu… zawsze coś, gdzieś, ktoś… A tu zupa kipi, a to telefon, a tu listonosz, a tu koty głodne. A jak nikt nie jest głodny, to właśnie ktoś wpadnie w gości. Klasyka. 🙂
Podkreśla Pani, że książka zaczyna się od bohatera. Czy kończąc książkę ma Pani już pomysł na następną?
Z tym bywa bardzo różnie, ponieważ nigdy nie wiem, co napiszę. A bohater jest albo go nie ma. Czasem staje przede mną pod prysznicem, a czasem dosiada mi się, w korku, do samochodu. Czasem pojawi się w trakcie pisania czegoś innego, a czasem po prostu na niego czekam przez długie tygodnie. Przypomina to sytuację, w której poznajemy nową osobę. To jakby piknięcie, elektryczny impuls. A potem już samo leci.
Pani bohaterki często „uciekają” od życia w korporacji. Aż trudno się nie zapytać, było aż tak źle w tych korporacjach?
Niektóre z nich uciekają stamtąd, a inne uciekają właśnie tam. Przecież bohaterka „Do trzech razy sztuka” całkiem nieźle odnajduje się w korporacyjnym tyglu. 🙂 Klara ze „Szczęścia w nieszczęściu”(wznowienie mojej debiutanckiej powieści „Pokręcone losy Klary”), również chętnie załapała się na korporacyjne przywileje. Jedynie Ola z „Dziś jak kiedyś”, po czasie zrozumiała, że warszawskie korpo to jednak nie dla niej. Cóż, każdy lubi to, co lubi. 🙂
Powiedziała Pani kiedyś „Zakładam, że każdy autor pisze takie książki, jakie sam chciałby przeczytać”. Jakie książki Pani czyta? Co ma szansę stanąć na półce z ulubionymi powieściami? Czy kiedykolwiek zdarzyło się Pani porzucić czytaną książkę?
Istotnie tak powiedziałam, no i sobie wykrakałam, bowiem z okazji publikacji kolejnych powieści, zmuszona jestem do tego, by kilkakrotnie przeczytać własne książki. 🙂 A tak na serio, to jeśli już mam czas na przeczytanie czegoś innego, zwykle sięgam po prozę sensacyjną. Tu nie ma obaw, że przypadkowo popełnię jakiś plagiat, czy też podświadomie zacznę kogoś kopiować. Iluminatów i masonów za bieszczadzkim krzakiem raczej nie spotkam, więc to dla mnie proza bezpieczna.
Nigdy nie porzucam czytanych książek, niemniej do końca nie zapomnę lektury, która była dla mnie istną męką. „Instynkt pięknej Inez” Carlosa Fuentesa, onegdaj tytuł mocno reklamowany w wysyłkowym klubie Świata Książki, więc kupiłam. Cieniutka, może na grubość centymetra. Męczyłam tę pozycję prawie przez 3 miesiące. Usnęłam nad nią kilkadziesiąt razy, nie wiedziałam, co czytam, ale skończyłam i jestem z siebie dumna!
Spotkania z czytelnikami to przyjemność czy obowiązek? Ludzie częściej proszą o podpis czy to już era selfie?
Zdecydowanie to pierwsze. To ogromna przyjemność dla autora widzieć, że komuś, w marcową pluchę, chciało się ruszyć z ciepłego fotela, wybrać do biblioteki i jeszcze posłuchać, co mam do powiedzenia. To budujące, wspaniałe uczucie widzieć przed sobą zajęte wszystkie krzesła, a często i ludzi podpierających ściany. Taki widok i to wspaniałe poczucie, że to co robimy nie jest bez sensu, jest po prostu nie do opisania. A jak to motywuje do dalszej pracy, ha! A w temacie selfie, to jestem już w tym wieku, że wolę raczej zdjęcia z takiej odległości, żeby zmarszczki nie były zbyt widoczne. No, chyba że ktoś ma kijek do selfie, to proszę bardzo. 🙂
Bardzo dziękuję za zaproszenie. Było mi bardzo miło gościć na stronach portalu ONLY YOU. Korzystając z okazji serdecznie pozdrawiam redakcję oraz wszystkich czytelników.
Do miłego. :)
Iza Frączyk
Rozmawiała Marta Czabała